Po co mindfulness w biznesie?
Do napisania tego tekstu skłoniły mnie rozmowy, które prowadziłam z bliskimi, ze znajomymi, którzy znają mnie od lat a niektórzy nadal pytają o to, co mi mindfulness daje w pracy, jak z tego korzystam. Od niedawna publikuję nieco więcej w mediach społecznościowych na temat uważności, zapraszam też na kursy MBSR i MBCL, które prowadzę i mam wrażenie, że nadal temat praktyki uważności jest albo rozumiany błędnie albo niedoceniany albo zawstydzający – bo dla niektórych osób zatrzymanie jest tożsame z bezproduktywnością i lenistwem. Wiem, że są też takie osoby, które słysząc słowo „mindfulness” myślą: medytacja, siedzenie w bezruchu, generalnie nuda. Sporo w tym mitów, sporo strachu przed nieznanym. A wystarczy ciekawość.
Przyjmuję te wszystkie perspektywy i szanuję. Nie mam już potrzeby tłumaczenia, przekonywania, za to chętnie odpowiadam na pytania, a przy tym dzielę się własnym doświadczeniem.
Wyobraź sobie taką sytuację, której ja osobiście doświadczyłam. Spotkanie wszystkich członków ogromnej inwestycji, pełna sala, każdy ma inne problemy do rozwiązania na już a czasu mało. Jestem na tym spotkaniu jako radca prawny konsorcjum składającego się z kilku spółek. Jest potrzeba zadbania o interesy każdego z osobna, ale też uzgodnienia wspólnego stanowiska wobec inwestora. Spory, napięcie, hałas w wyniku rozmów i prób przekrzykiwania się. Oczekiwanie natychmiastowych rozwiązań i presja… W pewnym momencie czuję, jak moje całe ciało napina się, a usłyszane informacje mój mózg próbuje przetworzyć jak najszybciej w konkretne propozycje rozwiązań. Myśl goni myśl, robi mi się słabo ze zmęczenia i przebodźcowania. Zatrzymuję się i proszę o przerwę. Wychodzę, idę do łazienki, siadam i płaczę. Krótko i na temat. Wracam z inną perspektywą, ze spokojnym umysłem i odprężonym ciałem. Domykamy tematy, spotkanie zostaje zakończone z tzw. sukcesem.
Wtedy jeszcze nie praktykowałam uważności mając tego świadomość. Mimo to, teraz z perspektywy czasu wiem, że tak właśnie się stało, zafundowałam sobie krótką praktykę uważności polegającą na obserwacji tego co w moim ciele, co w moich myślach i co w moich emocjach.
Starałam się łączyć intuicyjnie profesjonalizm wynikający z zawodu ze swoimi wewnętrznymi przeżyciami. Emocji w pracy nie da się wyłączyć. Może inaczej, są tacy którzy mówią, że to możliwe, ale ja wiem, że wracają jako nieprzeżyte w najmniej oczekiwanych momentach.
I tutaj docieram do odpowiedzi na pytanie, które skłoniło mnie do napisania tekstu. Nauka praktyki uważności daje możliwość skorzystania z wspierających „narzędzi”, które ja nazywam praktykami. Wśród nich znajdziesz między innymi sposoby zredukowania stresu, napięcia występującego choćby w szczęce, a które uwierz mi są widoczne dla innych, poznasz też techniki zmiany perspektywy, uszanowania własnych granic i jasnej, czytelnej komunikacji. Stosowanie ich pomoże też w lepszej koncentracji, ustaleniu priotytetów i rozłożeniu własnych zasobów, tak by na koniec odczuć satysfakcję nie padając na twarz. To nie jest metoda „czarymary”. Badania naukowe potwierdzające ich skuteczność są prowadzone od końca lat pięćdziesiątych XX w. Osiągnięcie pożądanych efektów wymaga praktyki i zaangażowania, naprawdę warto podjąć ten wysiłek.
Może ktoś potrzebuje takich twardych dowodów, a może dla kogoś moje doświadczenie będzie tym czymś, co zachęci do mindfulness, mimo dotychczas sceptycznego podejścia. Każda opcja jest w porządku – tego też uczy trening uważności;)